Przenosząc tradycję w nowoczesność – rozmowa z Arturem Puszkarewiczem o budownictwie drewnianym

Zapraszamy na wywiad z Arturem Puszkarewiczem, który wraz z Anną Kotowicz-Puszkarewicz tworzy Studio projektowe AZE design. Jego opowieść przenosi w fascynujący świat architektury, gdzie tradycja spotyka się z nowoczesnością, a pasja do rzemiosła prowadzi do tworzenia unikalnych dzieł. Twórca z wyjątkowym podejściem do projektowania opowiedział o fascynacji budownictwem drewnianym oraz projekcie „domek podlaski”.

Rozmowa inspiruje do spojrzenia na architekturę z zupełnie nowej perspektywy i zastanowienia się nad tym, jak otoczenie wpływa na nasze zdrowie i codzienne życie. Z wywiadu dowiedzcie się, dlaczego budownictwo drewniane powraca do łask i jakie korzyści przynosi mieszkańcom i środowisku. Rozmawiamy o pasji, projektach, a także o tym, dlaczego warto wrócić do prostoty życia, z dala od zgiełku miejskiego.

Studia architektoniczne, zamiana Warszawy na Podlasie, projektowanie produktów i wyposażenia wnętrz przy wykorzystaniu dawnych technik, takich jak np. plecionkarstwo, zachowanie równowagi pomiędzy starym a nowym... Co jeszcze opowiedziałby pan o swojej działalności? Co teraz dla pana jest ważne w pracy?

Szacunek do pracy człowieka, w wyniku której powstawały obiekty i przedmioty, które następnie towarzyszyły mu w życiu, pozostał. Akcent jednak przeniósł się w stronę budownictwa. Wynika to z obserwacji, że otaczający nas świat przedmiotów życia codziennego przepełniony jest ich zastraszającym wręcz nadmiarem. Z jednej strony mówimy o tym, że powinniśmy baczniej się temu wszystkiemu przyglądać, być bardziej wrażliwi i odpowiedzialni… Z krajobrazu półek sklepowych znikają „śmiercionośne” plastikowe słomki, ale każdy drobny przedmiot, pożywienie czy nawet słodycze, są zapakowane w tworzywa sztuczne, które nikogo nie rażą. Ta mentalna kolizja, czy może bardziej paradoks sytuacyjny, powoduje, że człowiek staje w punkcie, w którym konieczne jest zadanie sobie pytania: czy to, czym się zajmujemy, jest drugiemu człowiekowi prawdziwie potrzebne? Kolejne krzesło, zestaw meblowy czy czajnik, które mają za 4 lata ulec projektowanemu procesowi starzenia, docelowo wylądować na przepełnionym śmietnisku, dając miejsce nowym śmieciom. W ten sposób jako projektanci, konsumenci, a w końcu ludzie zużywamy bezrefleksyjnie czas, jedyny prawdziwie nieodnawialny zasób w życiu każdego człowieka. Czas, który przecieka w sposób niezauważalny między palcami, zmarnotrawiony na projektowanie przedmiotów, których celem jest obecność sama w sobie.

 

Zasada, która zawsze kierowała i wciąż kieruje nami w pracy zawodowej wygląda następująco: jeśli coś robisz, rób to możliwie dobrze i uczciwie. Jeśli twierdzisz, że chcesz pracować z prawdziwymi rzemieślnikami, wykorzystując lokalny potencjał, jego naturalne atuty, to muszą powstawać autentyczne produkty z lokalnego surowca we współpracy z tutejszymi ludźmi. W ten sposób lokalna energia zostanie właściwie i mądrze wykorzystana.

 

To, co w głównej mierze wypełnia obecnie mój czas, to budownictwo drewniane. Celowo nie mówię architektura, bo architektura (mam wrażenie) oddzieliła się od budownictwa. Do niedawna skromne czy bogatsze domostwa stanowiły odbicie roli człowieka w świecie. Świadectwem tego są pozostałości tradycyjnego budownictwa drewnianego. Jeszcze 100 lat temu każdy cieśla, wznosząc budynek, był poniekąd kontynuatorem lokalnego wzorca architektonicznego. Człowiekiem posiadającym głębokie zrozumienie materii, jakim był drewniany surowiec, dbającym o logikę konstrukcyjną, techniczną czy też warstwę wizualną. Nie omijał bynajmniej w swojej pracy celu podstawowego – potrzeb życiowych przyszłych mieszkańców. Położenie geograficzne Polski sprawiło, że obecnie mamy dostęp do „okruchów” tego ogromnego i ważnego dziedzictwa. Przeważająca część tradycyjnego budownictwa drewnianego znikła w odmętach turystyki militarnej, która wielokrotnie przetaczała się przez ten i inne regiony Polski. Czy byli to Szwedzi, Rosjanie, Kozacy, Turcy czy Niemcy – każdy miał podobne zapędy i cele w swojej podróży. Jednym z elementów zdobywania było unicestwianie zarówno prostego budownictwa, jak i wyjątkowej architektury, które nie wyglądały jak stworzone przez ludzką rękę. Bliżej im było do „Bożego warsztatu”, o którym pisze Alfred Loos – tak jak góry i drzewa, chmury i niebo. Gdzie wszystko emanuje pięknem i spokojem. Mimo tych wielokrotnych zniszczeń, wewnętrzna potrzeba człowieka doprowadzała go na powrót do otaczania się pięknem na wzór boskiego stworzenia.

 

Wzorzec budynku drewnianego ewoluował wraz ze zmianami, które niosła cywilizacja i jej rozwój. Niemniej świadomość i wiedza rzemieślnika trwała. Wybierał on właściwe drzewa w lesie, przygotowywał je, zamieniał prostymi narzędziami w wysokiej jakości materiał budowlany, który następnie przekształcał w piękne schronienie służące człowiekowi jako miejsce spotkania z drugim człowiekiem. Oczywiście całość obiektu była warunkowana wieloma czynnikami, rozwiązaniami technicznymi i konstrukcyjnymi. To wszystko sprawiało, że archetyp ewoluował i rozwijał się w sposób twórczy i adekwatny do ludzkich potrzeb i warunków środowiskowych. Rzemieślnik nie dyskutował ze śniegiem, wiatrem, deszczem, bo doskonale wiedział, że takie dyskusje były bez sensu. Jego zadaniem było zrobić wszystko tak, żeby ten obiekt był możliwie optymalnie dobranym schronieniem. Niestety obserwując współczesny świat, odnoszę wrażenie, że ta pierwotna zasada znikła.

 

Dlatego też uważam, że nastąpiło rozdzielenie architektury i budownictwa. Obserwując większość powstających obiektów, widzę, że głównym czynnikiem warunkującym ich powstawanie jest czynnik ekonomiczny – inwestora lub dewelopera. Natomiast prawdziwym czynnikiem warunkującym powzięcie przez człowieka decyzji o chęci posiadania domu, jest po prostu dobre życie. Życie w przestrzeni, która temu dobremu życiu sprzyja. Parametry obiektu, takie jak przestrzeń i jej ukształtowanie, nasłonecznienie, użyte materiały, mikroklimat wnętrza, kumulacja ciepła, izolacja termiczna czy dyfuzja pary wodnej – to wszystko są składowe materiałowo-fizyczne, które finalnie tworzą ochronę dla człowieka. Odnoszę wrażenie, że to uległo rozłączeniu i że rzemieślnik-cieśla, razem z pewnymi uwarunkowaniami prawnymi, które się pojawiły w Polsce w latach sześćdziesiątych, po prostu znikł. Budynków drewnianych było coraz mniej, tak jak ludzi, którzy potrafili je zrobić. Być może obecnie mamy moment renesansu budownictwa tradycyjnego. Ludzie z różnych przyczyn sięgają po ten wzorzec i okazuje się, że wykonawcy są w kropce. Nie wiedzą, co mają z tym fantem zrobić. Oczywiście – coś zrobią, jednak pojawia się pytanie, czy wiedzą, co robią. Czy wiedzą, jak nowe materiały użyte w modernizacji tradycyjnego obiektu ze sobą korespondują? Kiedyś spektrum materiałów było zdecydowanie mniejsze, używano drewna i innych materiałów organicznych, które wchodziły w korespondencję pomiędzy sobą. Dziś mamy cały arsenał materiałów syntetycznych, styropiany, piany, kleje, folie…

Skoro budynek nie pozostaje bez wpływu na człowieka, czyli ważne jest, w jakim otoczeniu mieszkamy, żyjemy, porozmawiajmy o tym, co to jest syndrom chorego budynku?

Co zabawne, a może całkowicie niezabawne, amerykańskie badania wskazują, że w zanieczyszczonych miastach bardziej zanieczyszczone jest powietrze w budynku niż poza nim. Jeśli poczytamy sobie etykiety, np. na tkaninach, wykładzinach, jeśli przyjrzymy się, z czego zbudowane są obiekty, które nas otaczają – od podłóg i ścian, okien, stołów, łóżek, tkanin, przez meble, zabawki, ubrania, farby czy lakiery – nagle się okaże, że w większości są to substancje wytworzone syntetycznie. A cechą każdej materii jest „starzenie się”. To starzenie to m. in. reakcja chemiczna z tlenem, który jako pierwiastek jest wysoko reaktywny i wchodzi w reakcje ze wszystkim, z czym tylko może. Tlen wiąże się z innymi pierwiastkami, postarzając substancje, których atomy przejmuje, w finale powoduje rozpad wiązań, przez co substancje zawarte w tych wszystkich przedmiotach ulegają uwolnieniu. Stąd nagle w budynkach takie stężenie fenoli, formaldehydów, ftalanów czy izocyjaniany, które skrótowo określane jako  LZO (lotne związki organiczne).

 

Nagle okazuje się, że by żyć zdrowo, nie tylko trzeba dbać o zdrowie fizyczne, ale też jakość powietrza w przestrzeni, w której przebywamy. Współczesny człowiek przebywa w budynku 80% czasu, czyli większość swego życia. A w tym budynku jest to, co jest. Najwięcej substancji przepompowujemy przez siebie poprzez oddychanie, następnie przez wprowadzanie do ciała za pośrednictwem skóry, a na końcu przez jedzenie. Na samym końcu tak naprawdę jest medycyna. Natomiast bioareozol, którym oddychamy, jest bardzo istotny, bo każdy z nas w czasie doby przepompowuje przez płuca około 12 m3 powietrza, razem z którym do komórek organizmu za pośrednictwem krwi dostarczamy całe to „bogactwo”. Jak mawia się w świecie IT – śmieci na wejściu, śmieci na wyjściu. Nie ma co się dziwić, że nasze organizmy są dużo słabsze, dużo bardziej narażone na choroby określane eufemistycznie jako cywilizacyjne. Jest cały ogrom ogólnie dostępnych badań naukowych dotyczących tych zagadnień, ale czy ludzie sobie zawracają tym głowę? Raczej rzadko.

Artur Puszkarewicz
Artur Puszkarewicz

Dom z drewna, pozbawiony substancji syntetycznych znajdujących się w materiałach budowlanych nie emituje substancji niekorzystnych dla mieszkańców. Źródłem tych substancji przedostających się do powietrza, którym oddychamy, są właśnie materiały budowlane, które ulegają procesom starzenia. W wielkim uproszczeniu materiały syntetyczne, rozkładając się pod wpływem czynników atmosferycznych oraz czasu, ulegają powolnemu zniszczeniu.

Jeśli chodzi o przedmioty użytkowe, powinniśmy się nastawiać na naturalne, choćby wykonane z drewna, meble i naturalne tkaniny, a jeśli chodzi o sam budynek? Jak budować, żeby spędzać czas w budynku, który jest przyjazny dla naszego organizmu?

Sprawa jest wyjątkowo prosta, chociaż wydać by się mogło, że znakomita większość z nas o tym zapomniała. Każdy z nas wie, na czym polega różnica pomiędzy jajkiem kurzym „od rolnika”, a tym, które znajdziemy na półce w sklepie. Mogą nas mamić komunikatami – bio, eko, z wolnego wybiegu. Wszyscy i tak wiemy, że nie sposób jest stworzyć nic, co będzie doskonalsze niż to, co naturalne. Z budownictwem sytuacja wygląda podobnie. Mamy budynek prosty w swoim „składzie” materiałowym, w którym nie ma rozwiązań na bazie substancji syntetycznych. Nie ma klejów, akryli, lakierów,  pianek, gąbek, taśm rozprężnych i folii uszczelniających. Użyte w nim materiały są łączone ze sobą mechanicznie, powlekane olejami naturalnymi, wapnem malarskim, farbami kredowymi, zaprawą wapienną lub glinianą, izolowane i uszczelniane włóknami organicznymi.

 

Różnicę pomiędzy naszym stosunkiem do jajka od „wolnej” kury, a naszym podejściem do domu, w którym żyjemy, stanowi nasza nieświadomość. Czy chcielibyśmy żyć w środowisku niekorzystnym dla naszego zdrowia? Czy wiemy, że plastik jest szkodliwy i zatruwa środowisko? Czy uważamy, że woda powinna być czysta i dostępna? To wszystko są pytania, na które każdy udzieli tej samej odpowiedzi. Jednak niewiele osób zastanawia się nad tym, dlaczego torebka plastikowa się rozpada, dlaczego guma parcieje, a pianka się kruszy. Dlaczego farba z drewna schodzi i gdzie się podziewa? Skąd w pomieszczeniach w powietrzu pojawia się formaldehyd, teflon, ftalany, bisfenol czy izocyjaniany?

 

I tu właśnie pojawia się ten prosty „skład” materiałowy. Dom z drewna, pozbawiony substancji syntetycznych znajdujących się w materiałach budowlanych nie emituje substancji niekorzystnych dla mieszkańców. Źródłem tych substancji przedostających się do powietrza, którym oddychamy, są właśnie materiały budowlane, które ulegają procesom starzenia. W wielkim uproszczeniu materiały syntetyczne, rozkładając się pod wpływem czynników atmosferycznych oraz czasu, ulegają powolnemu zniszczeniu. Proces starzenia trwa przez cały czas życia produktu, oczywiście z czasem się intensyfikuje, aż zobaczymy np. rozpadającą się na drobniejsze elementy butelkę plastikową w lesie. Natomiast drobne elementy tej butelki w postaci „mikroplastiku” od dawna uwalniały się ze struktury butelki. To właśnie z tej butelki, folii budowlanej czy opakowania po jogurcie, mikroplastik trafił już do krwi i tkanek ludzkiego ciała. Trafił tam również bisfenol A ze styropianu, formaldehyd stosowany  nagminnie w materiałach takich jak płyty drewnopochodne (wiórowe, OSB) czy wełny mineralne. Tę listę można ciągnąć w nieskończoność.

 

Ale załóżmy scenariusz alternatywny. Wierzymy, że budownictwo drewniane jest zdrowe i  korzystne, tak jak kurze jajko od rolnika. Co należałoby zrobić, żeby zminimalizować ryzyko  występowania niekorzystnych lotnych związków organicznych (LZO) w powietrzu budynku?

 

Należy zacząć od świadomości, że mamy dookoła nas wszystkie niezbędne materiały, które z powodzeniem mogą zostać zastosowane w procesie budowlanym, spełnić wymagania   techniczne i przeciwpożarowe i być korzystne dla mieszkańców. Należy zatem zwracać uwagę, jakie substancje zostaną wbudowane w strukturę budynku i które z nich nam nie szkodzą, a równocześnie są korzystne z perspektywy celów, którym maja służyć jako elementy struktury budowlanej. Trzeba zatem już na etapie projektowania sprawdzać, co jest korzystne, a co takie nie jest.

 

Przeciwnicy zapewne powiedzą, że można zminimalizować emisję bioaerozoli emitowanych przez przegrody budowlane poprzez ich zamknięcie foliami. Powietrze zaś do budynku dotrze specjalnie zaprojektowanymi przewodami, które będą czerpały je z zewnątrz i wprowadzały   do budynku. W ten sposób dostarcza się powietrze w budynkach np. pasywnych, które są budynkami szczelnymi. Ale za chwilę okazuje się, że w obiekcie pojawiają się problemy natury mikrobiologicznej. W przewodach oraz urządzeniach, które transportują powietrze zawsze pojawią się warunki sprzyjające, by jakieś bakterie stworzyły tam kolonię. Powietrze zanieczyszczone trafia w końcu do budynku i jego jakość wpływa na zdrowie ludzi w nim przebywających, jak i bezpieczeństwo całego budynku. I nagle okazuje się, że jednak pewnych zjawisk nie będziemy w stanie zmienić, np. wpłynąć na mikrobiologię, która nas otacza, więc możemy ją tylko zaakceptować. Są jednak badania laboratoryjne potwierdzające to, że olejki eteryczne na bazie terpenoidów, które zawarte w żywicy znajdującej się w drewnie, cały czas są emitowane ze ściany, oczywiście w różnym tempie. One są biobójcze mikrobiologicznie – żywica wytwarzana jest przez drzewo jako sposób na odkażanie uszkodzonych powierzchni pnia. Wbudowane w przegrody drewno powoli uwalnia żywicę, którą wdychamy. Substancje w niej zawarte są dla nas korzystne, na potwierdzenie czego są również badania naukowe. Zatem można założyć, że ten jeszcze do niedawna praktykowany prozaiczny model życia, być może nie był taki prymitywny, jak sądzimy. Owszem, był pozbawiony unowocześnień, jednak być może znaczną część z nich niewłaściwie zinterpretowaliśmy. Nie mam na myśli życia w sposób historyczny, mierzenia się z trudem i fizycznymi niedogodnościami wynikającymi np. z braku rozwiązań technicznych i informacyjnych. Sądzę, że posiadamy intelekt właśnie po to, by go wykorzystać – do celów, które nam będą służyć. Byśmy mogli całość procesu poprowadzić tak, by budynek nam służył. Dzięki temu prozaiczna ściana będzie dobrze skonstruowana, spełni nasze oczekiwania, będzie miała wysoką pojemność cieplną, dobrą izolacyjność termiczną, będzie przyjazna mikrobiologicznie, będzie fajnie wyglądała… I na koniec okaże się, że mózg będzie „zadowolony”, będzie się szybciej regenerował i wchodził w stan relaksu szybciej niż przy płycie g-k czy innej materii, która nie wywołuje stabilizacji fal mózgowych tak, jak potrafi zrobić to drewno.

Czyli jeśli nie wełna mineralna do przegród, to co?

Jest masa alternatyw na bazie substancji organicznych, od takich najbardziej banalnych jak celuloza, czyli właściwie zmielona gazeta czy też opakowania tekturowe, które mają wysoką w porównaniu do wełny mineralnej pojemność cieplną. Kolejny przykład – wełna owcza, która jest wyjątkowa. W nie tak odległych czasach Polska było potentatem w hodowli owiec, a więc mieliśmy też dużo wełny owczej. Teraz z wełną jest kłopot innej natury – nawet jeśli jest, to hodowcy mają kłopot z jej sprzedażą. Jak widać, nie potrzebujemy już naturalnych surowców. Wymieniając dalej: włókna konopne, włókna lniane, włókna drzewne, słoma roślin jednorocznych – to najbardziej banalne przykłady. Poza tym są rozwiązania skandynawskie – ściany systemowe, gdzie kantówka jest nacinana wielopiłą, która tworzy w niej poduszki powietrzne. W ten sposób unieruchomione powietrze, które jest najlepszym izolatorem, wypełnia perforowaną ścianę drewnianą o wspaniałych parametrach cieplnych, konstrukcyjnych, przygotowaną do procesu montażowego. Intelekt pokazuje nam, że mamy tyle możliwości wykorzystywania surowca, który jest odnawialny, który jest obok nas i którego mamy w takich ilościach, że gdybyśmy chcieli zostawić Polskę na powrót drewnianą, to nie mielibyśmy z tym problemu. Trzeba tylko inaczej podejść do tego procesu, do czego już dochodzą ludzie w Europie Zachodniej czy Stanach Zjednoczonych.

My to odrzuciliśmy, jakbyśmy się wstydzili takich prostych rozwiązań, które być może po wojnie kojarzyły się z biedą...

Poniekąd tak. Nałożyło się na to zapewne kilka przyczyn. Kondycja lasów w Polsce jako źródła surowca po drugiej wojnie światowej była w trudnej sytuacji. Na przełomie lat 50. i 60. pojawił się akt prawny utrudniający budowę domów drewnianych. No i oczywiście skojarzenia, o których pani wspomina. Była to czynnik propagandowy, którego celem miało być stymulowanie budownictwa murowanego, będącego synonimem nowoczesności i postępu. Gdyby budowano odwrotną propagandę, że w budownictwie drewnianym żyją najbardziej szczęśliwi i majętni ludzie, to zdecydowana większość chciałaby w budynku drewnianym mieszkać. Nikt bowiem nie chce być  nieszczęśliwy i biedny. To jest kwestia ustawienia pewnego komunikatu. W tej chwili mam wrażenie, że jest dobry moment, by budownictwo drewniane przywrócić, oczywiście mając na uwadze to, że otoczenie i model życia człowieka uległy ogromnym przeobrażeniom.

Co można zrobić, żeby więcej budowano z drewna, jak przed laty?

Oczywiście trzeba nad tym pracować, żeby ludzie zrozumieli, że drewno jako materiał budowlany jest dla nich korzystny. Drugi czynnik to zdolność finansowa, by inwestorzy mogli na taki budynek sobie pozwolić. Trzeba tak opracowywać te rozwiązania, by były one dostępne dla ludzi – materiałowo, przestrzennie, konstrukcyjnie. Po wojnie w Szwecji, w Finlandii i Niemczech kwitło drewniane budownictwo, kiedy trzeba było szybko wybudować duże ilości budynków mieszkaniowych – raz, że surowiec był dostępny, dwa – park maszynowy był prosty do wytworzenia, a same konstrukcje lekkie i proste w montażu. Przed II wojną światową wytworzono płytę wiórowo-cementową, która potem odeszła w zapomnienie, a ma naprawdę interesujące parametry techniczne oraz izolacyjne. Rozmawiałem niedawno z ostatnim chyba polskim wytwórcą płyty suprema. Produkuje ją dlatego, że w nią wierzy, ale 95% produkcji tej płyty sprzedaje do Niemiec i Szwecji. W Polsce kupują to rozwiązanie naprawdę nieliczni. A takich rozwiązań kompozytowych na bazie drewna jest naprawdę wiele. Wystarczyłoby się temu wszystkiemu przyjrzeć, ale najważniejsze jest to, by rozpowszechniać wśród ludzi wiarę, że budynek drewniany jest czymś pożądanym, czymś, o czym się marzy, sposobem na lesze życie.

Kwestia wytworzenia mody.

Dokładnie! A to jest moda, która może być z korzyścią dla nas wszystkich.

Proszę opowiedzieć o projekcie "domek podlaski".

To mały, zabawny projekcik, właśnie zaprojektowany do celów prostej, nieumasowionej prefabrykacji. Jego komponenty można wykonać w hali, nie posiadając zaawansowanego parku maszynowego i przewieźć na miejsce budowy bez użycia ciężkiego transportu. Podłożem jego powstania była myśl o przeprowadzce z Warszawy na Podlasie i świadomość, że ta wyjątkowa podlaska odmienność przyciągająca ludzi – między innymi to proste, drewniane budownictwo wiejskie. Równocześnie w tym drewnianym krajobrazie pojawiają się wyrwy, domy znikają, krajobraz architektoniczny przestaje być unikatowy. Jeśli zniknie całkowicie i w jej miejsce wejdzie architektura podmiejska, co jest wysoce prawdopodobne, to należy sobie zadać pytanie, po co na Podlasie wtedy przyjeżdżać? Stąd pojawiła się myśl, żeby ludziom, którzy widzieliby w tym miejscu potencjał do życia i chcieli mieszkać w na podlaskiej wsi, zadedykować ten projekt. Chodziło o to, by można było ten projekt wziąć za darmo w wydziale budownictwa każdej podlaskiej gminy. Jednak po rozmowach z administracją samorządową okazało się, że oczywiście nie jest to takie proste, a wręcz jest  niemożliwe – zatem trzeba go sprzedawać, nawet za złotówkę…

 

Nowe otwarcie pojawiło się w momencie wyłomu, który się pojawił w przepisach, czyli budowy na zgłoszenie do 35 metrów kwadratowych. Natomiast były koncepcje rozwinięcia go do powierzchni 50. i 70. metrów kwadratowych. Żeby był to budynek, który wpisuje się jako element „plomby” podlaskiej ulicówki. Pojawiający się w miejsce znikającej architektury w  sposób, który jest niezauważalny. Oczywiście w budynku jest łazienka i kuchnia, jakiej może oczekiwać współczesny człowiek. Może też być jednak kuchnia z piecem kaflowym. To wszystko kwestia późniejszego rozwiązania przestrzeni mieszkalnej. Chodziło w tym projekcie w głównej mierze o otwartość i elastyczność, ale przede wszystkim dostępność. Jej zadaniem było ułatwienie nabywcy procesu wykonawczego, tak żeby inwestor nie czuł się zagubiony, miał gotowe i proste rozwiązanie. Realizacja pierwszych budynków zderzyła się z czasem pandemii i wojny na terenie Ukrainy, co wpłynęło na zmianę decyzji inwestorów. Mimo to sam projekt wciąż budzi dobre skojarzenia, więc kto wie, co z tego wyniknie.

Domek podlaski, projekt: Artur Puszkarewicz
Warto byłoby, by Podlasie nadal było regionem kojarzącym się z budownictwem drewnianym. Czy można je wciąż uznawać za nieodkryte?

Wydaje mi się, że wszystko może nas zaskoczyć, więc Podlasie również. Droga, którą się jeździ bardzo często i zna, wydawałoby się, na wylot, może mieć momenty, które się przeoczyło lub zobaczyło na innym tle. To nam zupełnie na nowo buduje obraz tego miejsca. Uważam, że tak – jak najbardziej. Przewagą Podlasia jest jego „zapóźnienie” cywilizacyjne wynikające z racji uwarunkowań geopolitycznych i historycznych.

Piękny oksymoron – przewaga „zapóźnienia”.

Ta przewaga daje to coś, do czego ludzie tęsknią. Co ciekawe jest to tęsknota mająca wymiar fizyczny, chociaż ludzie tęsknią do pewnego romantycznego stanu pojawiającego się w każdym umyśle. Jest to tęsknota za Edenem, który na Podlasiu posiada swoistą postać. A upraszczając, popyt jest zawsze na dobra unikalne, a więc coś,czego jest mało i będzie coraz mniej – przestrzeni niezurbanizowanej, zatopionej w naturze, w której ludzie są z naturą zintegrowani i żyją rytmami przez nią wyznaczanymi. Sądzę też, że ludzi urzeka ten prosty model życia, gdzie tak znaczy tak, a nie znaczy nie. Gdzie dom na powrót jest schronieniem, miejscem modlitwy i miejscem spotkania z rodziną. To jest coś, co tkwi w każdym, chociaż przejawiać się może w sposób różny. Są przypuszczenia, że ta tęsknota jest dla nas wszystkich wspólnym zapisem znajdującym się gdzieś na poziomie komórkowym – do którego nie ma dostępu rozum. Jeśli tak jest, to będzie to zawsze towar na wagę złota.

Dziękuję bardzo za rozmowę!

Dziękuję.

Rozmawiała

Joanna Buharewicz

Zdjęcia

Portret i projekt: archiwum Artura Puszkarewicza

Zdjęcie w tle: Depositphotos