Czas świetnie potraktował deski, ja tylko dopełniam dzieła – wywiad z Arkadiuszem Andrejkowem
Arkadiusz Andrejkow to malarz i graficiarz mieszkający w Sanoku, którego niezwykłe murale na starych drewnianych budynkach znajdują się także w województwie podlaskim. Czym jest projekt „Cichy memoriał” i co zainspirowało artystę do jego stworzenia? Jak maluje się na starych deskach? Jak trafił ze swoją twórczością na Podlasie?
Zapraszamy na wywiad, w którym malarz zdradza tajniki swojej pracy oraz opowiada o inspiracjach i planach na przyszłość.
Drewno na starych budynkach to pewnie dobry podkład malarski?
Tak, jest to jedno z moich ulubionych podłoży, jeśli chodzi o moje prace wykonywane na zewnątrz. Jest bardzo wdzięcznym materiałem, bardzo szlachetnym, ciekawym, bogatym w swojej różnorodności, kolorystyce i odcieniach. Ale zarazem trudnym technicznie do samego malowania, bo te podłoża na stodołach, na chatach, trafiają się bardzo różne. Nie zawsze jest to technicznie przyjemna praca, szczególnie na początkowym etapie, gdzie trzeba wszystko rozrysować, zakomponować postacie. Myśląc o malowaniu na starych deskach, na budynkach m.in. na podlaskich wsiach, twierdzę, że gdy zaczynam malować daną stodołę czy chatę, to ten obraz zaczął się malować już jakiś czas temu, znacznie wcześniej niż ja zrobiłem pierwsze pociągnięcie. Bo czas świetnie potraktował już te deski, tak naprawdę ja tylko dopełniam dzieła.
Pięknie powiedziane. Spod obrazu przebija faktura drewna i obraz nie jest sam w sobie czysty, tylko ta deska uczestniczy w nim.
Tak, zdecydowanie. Tym bardziej, że ja troszkę inaczej maluję na białym płótnie, co bardzo rzadko mi się już zdarza, ale gdybym miał porównać prace wykonywane na chatach i stodołach z muralami na tradycyjnych podłożach, czyli jednolitych ścianach murowanych, otynkowanych, to tło za postaciami na stodołach jest już jakby załatwione. Stara deska jest na tyle ciekawa, że już w nią zbytnio nie ingeruję, tylko umieszczam tam postacie. Na tradycyjnych jednolitych ścianach z tynkiem kompozycja jest bardziej rozbudowana, bo z reguły trzeba pomyśleć, co za postaciami, czy wpisać je w jakieś tło, krajobraz czy formę graficzną.
„Cichy memoriał” to nietypowy street art. Proszę opowiedzieć, skąd wziął się pomysł?
„Cichy memoriał” zacząłem realizować w 2017 roku. Początki działy się jeszcze wcześniej, bo już na studiach plastycznych na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego robiłem dyplom z malarstwa inspirowanego starymi fotografiami. To były moje rodzinne fotografie i prace na płótnie. Wcześniejszy dyplom w Sanoku na licencjacie też dotyczyć starych zdjęć rodzinnych – od wtedy stare fotografie różnych rodzin zaczęły mi w mojej twórczości towarzyszyć jako inspiracje. Troszkę je odpuszczałem na jakieś okresy, potem z powrotem do nich wracałem, ale począwszy od studiów były one inspiracją do obrazów na płótnie. Dopiero w 2017 roku zacząłem stare zdjęcia malować na stodołach. To jedna strona – skąd wziął się w ogóle temat. A druga to graffiti – początki mojej twórczości ponad 20 lat temu to klasyczne graffiti. Może dlatego, że mieszkam w Sanoku – blisko Bieszczady, blisko Beskid Niski, piękne zalesione i dzikie rejony, zacząłem poszukiwać nietypowych miejsc na swoje prace. Nie tylko na osiedlu, jakieś garaże murowane, gdzie trzeba uzyskać pozwolenie, przygotować sobie ścianę, zrobić biały podkład, dźwigać farby, dużo różnych materiałów. Potrzebowałem wyjścia w teren z niewielką ilością farb w plecaku, ze sprejami – gdzieś tam na obrzeża Sanoka. Szukałem miejsc pod mostami, pustostanów, wystających fragmentów betonu po starych budynkach i zacząłem robić szybkie prace sprejami, portrety osób, których zdjęcia znalazłem w internecie, nie wiedziałam, kto to jest, to były prace bez żadnego kontekstu historycznego. Realizowałem takie prace niezależnie, w pewnym momencie tych ścian było coraz mniej… A każdy graficiarz ma chyba takie zboczenie, że ściany, które nadają się do malowania, się do niego uśmiechają. W pewnym momencie otworzyły mi się oczy na stodoły, oczywiście na początku na Podkarpaciu. Zauważyłem, że one też są taką powierzchnią, na której można spróbować zrobić jakiś mural, wykorzystując podłoże, które jest, jako fragment obrazu.
Trafiłem prawie w samo serce Podlasia. Wydawało mi się, że na Podkarpaciu jest masa drewnianych budynków, ale jak zobaczyłam, ile tego jest na Podlasiu – stodół, szop, zabudowań, przeróżnych kształtów, z różnych desek, fajnie podniszczonych, zestarzałych – wtedy mnie to zafascynowało.
Jaką techniką maluje pan na deskach?
To są farby elewacyjne. Maluję pędzlem, sprejów też używam, ale to są znikome ilości, bazuję głównie na farbach do elewacji, odpornych na warunki zewnętrzne.
Proszę opowiedzieć, jak dotarł pan ze swoimi pracami na Podlasie.
Zaczęło się robić głośno o moich pracach na stodołach, wykonanych na Podkarpaciu, bo początkowe założenia były takie, że będzie to projekt realizowany w moim regionie, w moim województwie, że to województwo będzie charakterystyczne pod tym względem. Dzięki sile internetu prace zaczęły się dość mocno rozchodzić, ludzie udostępniali, był duży odzew. Zaczęły do mnie spływać prywatne wiadomości z propozycjami malowania w różnych regionach, prawie w całej Polsce. W końcu padło na Podlasie. Pierwszą pracę na Podlasiu zrobiłem w miejscowości Dubno. Mogłem nocować w chacie, którą malowałem, bo właściciel osobiście tam nie mieszkał, miał ją na wynajem. Zlecił mi to malowanie, by stworzyć coś nietypowego. Przyjechałem na Podlasie i okazało się, że w dobre miejsce trafiłem. Podlasie też jest różne, mało Podlasia jest w całym województwie podlaskim.
A ja trafiłem prawie w samo serce. Wydawało mi się, że na Podkarpaciu jest masa drewnianych budynków, ale jak zobaczyłam, ile tego jest na Podlasiu – stodół, szop, zabudowań, przeróżnych kształtów, z różnych desek, fajnie podniszczonych, zestarzałych – wtedy mnie to zafascynowało. Pochwaliłem się wykonaną pracą w internecie. Byłem wtedy w takim tournée – pod Warszawą miałem szybkie prace do zrobienia i gdzieś indziej… Później, kiedy wyjechałem z Dubna pod Warszawę, odezwała się do mnie pani z Knoryd, że ona też by chciała. Pomalowałem coś koło Warszawy i wróciłem autobusem na Podlasie, wykonałem kolejną pracę. Tak to się powoli zaczynało. Później Sitawka, gdzie przez kilka lat współpracowaliśmy z Kołem Gospodyń Wiejskich – tam jest dużo prac w jednej miejscowości. W okresie 4-5 ostatnich lat kilka razy rocznie byłem na Podlasiu.
Cieszymy się bardzo. Jeszcze pytanie o tematykę deskali. Większość prac przedstawia osoby ze starych fotografii. To trochę „galeria zapomnianych”, duchów przeszłości...?
Tak. Zaczęło się od starych fotografii. Kiedy koncepcja malowania po stodołach kiełkowała, pierwotnie nie sądziłem, że będę malował stare zdjęcia mieszkańców tych miejscowości. Wydawało mi się, że to będą portrety bezosobowe, że to nie będzie nikt szczególny, po prostu jakaś twarz starszej osoby z internetu, ze zmarszczkami. Że te zmarszczki starszych osób będą fajnie się komponować z sękami i starymi deskami. Ale stwierdziłem, że warto się postarać bardziej i popytać, poszukać starych zdjęć w tej miejscowości, gdzie będę malował. Tak się ta koncepcja narodziła, że malowałem dawnych mieszkańców wiosek, gdzie dany mural powstawał, a częściej było nawet tak, że malowałem dawnych członków danej rodziny tego gospodarstwa – dziadków, rodziców, babcie. Nie zawsze się tak zdarza, ale najczęściej są to nieżyjący już członkowie rodzin tych osób, które teraz tam mieszkają. Osoby zamawiające udostępniają mi te zdjęcia, więc kwestię projektową miałem z głowy, bo dostawałem obiekt do pomalowania i fotografię. Nie wszystko się nadawało i nadaje w dalszym ciągu, ale na tym mniej więcej to polega.
Taki prawdziwy memoriał.
Koncepcja to upamiętnienie, ale nie osób zasłużonych, które w innych miejscach są na pomnikach czy tablicach, ale małych bohaterów, osób znanych w lokalnych społecznościach, o których rzadko ktoś gdzieś napisał czy wspomniał. Raczej to byli cisi bohaterowie.
Te prace wpisują się w pana styl – wiele postaci na obrazach, które maluje pan na płótnie również jest zamazanych, zatartych... Czy chce pan w ten sposób pokazać naszą ulotność?
Na pewno podświadomie pokazuję ulotność życia i to, że niektóre sytuacje są niewyraźne i nie wiadomo, kiedy może nas już po prostu nie być, nie będziemy mieć tej ostrości, nie będziemy widoczni. Fascynowałem się niedoskonałością fotografii, szczególnie starej bądź nawet współczesne zdjęcia tak przerabiałem, by był efekt rozmycia, przygotowując to w programie graficznym lub potem w formie malarskiej je tak przetwarzając, by te obrazy były dalej w realistycznej formie, ale troszkę odrealnione. Zawsze fascynował mnie portret, ale w chciałem w różnych cyklach malarskich podejść do niego niekonwencjonalnie.
Czy z czasem obrazy na stodołach nie będą niszczeć? Czy planuje pan je odnawiać?
Będą się niszczyć, myślę, że w ciekawy sposób, to też zależy od której strony są namalowane, jak działa słońce. Jeśli w letnie dni słońce świeci przez dłuższą część dnia, to ta praca na pewno krócej przetrwa, ale jest tego tyle w różnych miejscach, że na pewno nie będę jeździł i poprawiał. Na razie bardzo dużo wciąż maluję, więc pomimo, że wcześniejsze się niszczą, to dochodzą też nowe – bilans jest dodatni.
Zostawia je pan naturze.
Dokładnie tak.
Cieszę się, że projekt będzie się nadal rozwijał, a także że stał się źródłem utrzymania, co na pewno jest dla pana ważne. Życzę, żeby praca zawsze sprawiała panu satysfakcję i pojawiały się nowe dzieła!
Dziękuję!
Rozmawiała
Joanna Buharewicz
Zdjęcia
Archiwum Arkadiusza Andrejkowa
Zdjęcie portretowe: Grzegorz Kosmala